Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/223

Ta strona została przepisana.

roką szosą, dla złagodzenia stromych pochyłości, tracąc z oczu cel główny i widząc go znowu w sinej dali, samotny, dziki i odosobniony.


ROZDZIAŁ II.
O pewnej cnocie chrześcijańskiej.

Wchodząc do ruchomego swojego więzienia, Otton zauważył, iż nie było puste: w kącie karety, skulona i drobna, siedziała jakaś postać. Światła wewnątrz nie było, a zresztą towarzysz tej przymusowej drogi miał twarz ukrytą w podniesionym kołnierzu podróżnego płaszcza, iż niepodobna było nic odgadnąć z tej sylwetki człowieka.
Pułkownik Gordon usiadł na przedniem siedzeniu, zatrzasnął drzwiczki, i w tej samej chwili konie ruszyły z miejsca szybkim kłusem.
Dość długą chwilę trwało zupełne milczenie. Gordon przerwał je pierwszy.
— Doprawdy, panowie, jeśli mamy czas przepędzać w podobny sposób, lepiej było zostać w domu. Na taki zawód, słowo daję, nie liczyłem. Nie wątpię, iż moja rola wydaje się wam niegodną zazdrości, więcej powiem: przykrzejszą, niżli wasza własna; lecz z drugiej strony — rozważcie, panowie, iż jest w tem pewna korzyść, że macie przed sobą człowieka wykształconego, z pewnem wyrobionem zdaniem, który próbował pióra nie bez powodzenia, i którego rozmowa — śmiem sobie pochlebiać — oprzeć się może na gruncie poważnym. W żołnierskiem życiu podobna sposobność, jaka mi się zdarzyła, dzięki waszemu nieszczęściu, nie jest do pogardzenia; przyznaję, iż obiecywałem sobie bardzo wiele; więc błagam was, panowie, nie burzcie mych rozkosznych złudzeń! Mówiłem sobie: wprowadzam