Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/224

Ta strona została przepisana.

w ciszę i samotność kwiat dworu — prawda, bez płci pięknej, ale trudno — w każdym razie mam uczonego doktora.
— Gotthold!? — zawołał Otton z najwyższem zdumieniem.
— Tak jest — rzekł doktor gorzko. — Zdaje się, iż musimy podróżować razem. Wasza Książęca Mość na to nie był przygotowanym?
— Co to ma znaczyć? — spytał Otton zdziwiony. — Czyś doszedł do przekonania, że z mego rozkazu jesteś aresztowany?
— Wniosek jest zupełnie prosty.
— Pułkowniku, — rzekł książę — bądź łaskaw wyjaśnić tę sprawę doktorowi Hohenstockwitz!
— Obaj panowie jesteście aresztowani na podstawie tego samego rozkazu, własnoręcznego rozkazu księżny Serafiny, datowanego przedwczoraj w południe, potwierdzonego pieczęcią i podpisem pierwszego ministra, barona Gondremarka. Jak widzicie, panowie, odsłaniam przed wami tajemnicę więzienia.
— Przebacz mi, Ottonie... przebacz niesprawiedliwe moje podejrzenia — prosił żałośnie Gotthold.
— Nie wiem, czy zdobędę się na to, Gottboldzie. Nie wiem, czy będę mógł.
— A ja — przerwał Gordon — jestem pewien, iż Wasza Książęca Mość uczyni to wspaniałomyślnie. Niech mi jednak będzie wolno wtrącić w tej sprawie słówko. W ojczyźnie mojej religia, którą wyznajemy, naucza, iż „łaska” różnemi drogami zstępuje w duszę ludzką; otóż chcę zaproponować panom jedną drogę.
To powiedziawszy, zapalił latarkę, umieszczoną w rogu karety, a następnie ostrożnie wyjął z pod siedzenia mały koszyczek miłej powierzchowności, z którego wysuwała się ciekawie szyjka najpowabniejszej pod słońcem butelki.
— Tu spem reducis!.. — zawołał wesoło. — Panie doktorze, proszę dokończyć tego ustępu. Panowie, — ciągnął dalej —