Lecz Otton musiał jeszcze pożegnać się z Gottholdem, a komendant z papierem w ręku i binoklami na nosie, dzielił się swą radością i wzruszeniem z każdym napotkanym po drodze podwładnym, odczytując mu stosowne ustępy i wyrażając o nich swoje zdanie. I z każdym nowym wierszem zapał jego wzrastał.
— Słowo honoru! — zawołał nakoniec tonem człowieka, który odkrył wielką tajemnicę — słowo honoru, ten wiersz przypomina znakomite utwory Burnsa!
Wszystko jednakże kończy się na świecie, i książę znalazł się nakoniec obok hrabiny Rosen, przechadzającej się tam i napowrót dosyć nerwowym, niecierpliwym krokiem po murawie przed zamkiem. Tuż obok służący oprowadzał dwa konie, gotowe do drogi. Dokoła świat szeroki, słońce, lekki wietrzyk, śpiew ptactwa, niebo i przestrzeń bez końca, wolność! A bliżej — skały, szum potoku, jasna zieloność murawy i droga równa, gładka.
Z początku w milczeniu jechali obok siebie, gdyż jakkolwiek Otton pragnął się przygotować do rozmowy z Gondremarkiem, rozkosz swobody i piękność natury pochłaniały go z siłą, której oprzeć się nie umiał. Skoro jednak zjechali ze skalistej wyniosłości, na której wznosiła się wieża Felsenburga, i groźne mury skryły się przed ich oczyma, hrabina odezwała się wesoło:
— A teraz oddamy konie Karolowi i pójdziemy przez las piechotą. Szalenie lubię błądzić po bezdrożach. Zsiadajmy, książę.
Lecz w tej samej chwili na skręcie drogi ukazała się kareta podróżna, obładowana, sunąca powoli po pochyłości drogi. Wyprzedzał ją o kilka kroków podróżny, mężczyzna wysoki, idąc krokiem spokojnym, z notatnikiem w ręku.
— Sir John! — zawołał książę.
Podróżny schował naprzód do kieszeni swój notatnik, potem spojrzał przez lornetkę na zbliżającą się parę. Po-
Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/239
Ta strona została przepisana.