Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/244

Ta strona została przepisana.

ale ofiary przyjąć nie powinnam. Porzuć mię lepiej — odejdź i nie troszcz się o mnie.
— Nie, — odparł książę — muszę przedewszystkiem wyrwać cię z tej przepaści, w którą sam cię sprowadziłem; mój honor tego wymaga. Powiedziałem przed chwilą, żeśmy jak Job ubodzy, jednakże — posiadamy coś na ziemi. Z drugiej strony granicy mam niewielki domek, do którego mogę cię wprowadzić. Książę Otton istnieć przestał; zobaczymy teraz, czego dokazać zdoła Otton Myśliwy. Okaż mi przebaczenie swoje, Serafino, powierzając los swój mej pieczy, i podążmy zgodnie do tego schronienia, jedynego, jakie w tej chwili jest istotną naszą własnością. Powiedziałaś niegdyś, droga przyjaciółko, iż — niemożliwy jako mąż i książę — jako towarzysz mogę być przyjemnym. Nie jestem dzisiaj księciem, ani mężem, możesz więc z całą swobodą korzystać z mojego towarzystwa. Pójdźmy więc, śpieszmy, — byłoby niedorzecznością pozwolić się ująć wrogom. Czy możesz iść jeszcze? Możesz? Tem lepiej — w drogę!
Szli obok siebie w milczeniu, spokojnie, pochłonięci napozór jedynie pragnieniem szybkiego znalezienia się u celu. Nieco niżej w dolinie droga prowadziła przez most nad bystrym i silnym potokiem, który przepływał pod nim czystą, szumiącą falą w głębi zielonego parowu. Od drogi, w zwężający się gardziel wąwozu, wiodła, niby nić cienka, wydeptana ścieżka, wijąca się po skałach, czepiająca urwisk, przemykająca pośród wilgotnych zarośli, przecinająca jasne kobierce murawy, fantastyczna, kręta, śmiała, lekka jak dotknięcie myśli. Po pochyłości wzgórzy spływały splątane, białe, szumiące, bystre smugi wód przejrzystych, pracą wieków żłobiące skaliste koryta, aby je zmienić, rzucić, splątać i rozwinąć w sieć misterną i sztuczną. Szumiący strumień przyjmował je wszystkie w swe kamienne łożysko, i wzrastając w siłę, coraz zuchwałej dążył do celów nieznanych. Tu i owdzie, podmyte pracą wód podziemną,