Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

— Panie! — powtarzał głos jakiś błagalnie, stłumionem brzmieniem.
Odwrócił się wreszcie i na brzegu strumienia spostrzegł wczorajszą gosposię, córkę wieśniaka, która — zmieszana widocznie własną śmiałością — wzywała go błagalnym gestem. Była to młoda dziewczyna, dobra i uczciwa, kwitnąca zdrowiem, które jej wdzięk stanowiło, pod wpływem pomieszania powabniejsza jeszcze w tej chwili.
Otton wstał zwolna i zbliżył się do niej.
— Dzień dobry — rzekł uprzejmie. — Wstałem dzisiaj wcześnie i — marzyłem w tem miejscu.
— O panie! — zawołała z wybuchem dziewczyna. — Przyszłam cię błagać, abyś zlitował się nad moim ojcem... Przysięgam Waszej Książęcej Mości, że gdyby był wczoraj wiedział, kogo ma przed sobą, prędzej pozwoliłby uciąć sobie język. I Fritz także... Boże, Boże, co oni zrobili! Ale ja się zaraz czegoś domyślałam, i dziś z rana prosto do stajni, — a tam... na strzemieniu książęca korona, korona Waszej Książęcej Mości! O miłosierny panie!... zaraz sobie jednakże pomyślałam, że nie zechcesz nas gubić, gdyż zapewniam cię, że obadwaj niewinni są, jak baranki.
— Moja droga, — rzekł Otton, ubawiony jej trwogą i nieobojętny na pochlebstwo — zupełnie źle tłómaczysz sobie położenie. Ja sam tylko zawiniłem, ukrywając swoje imię i doprowadzając do tego, aby mówili o mnie. I ja teraz proszę cię bardzo, abyś zachowała moją tajemnicę i nie zdradziła brzydkiego postępku. A co do zemsty, wszakże krewni twoi bezpieczni są w Gerolsteinie? Wiesz zresztą sama, że nawet w swoim własnym kraju nie mam już żadnej władzy.
— O, tak wcale nie jest jeszcze, jaśnie panie — z głębokim ukłonem odparła dziewczyna: — strzelcy daliby się porąbać za ciebie.
— Szczęśliwy książę! — zaśmiał się Otton z ironią. — Lecz choć zbyt grzeczną jesteś, aby przyznać to otwarcie,