Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/27

Ta strona została skorygowana.

Otylia zawstydziła się i zmieszała znowu.
— Najpokorniej przepraszam Waszą Książęcą Mość, — rzekła — sama rozpuściłam język, ale nie przez brak szacunku. Sam pan widzi, że pan jest dobry, i musi pan to przyznać, Wasza Książęca Mość... Zresztą, jaśnie pan sam wie najlepiej, jakim jest rzeczywiście.
— Cóż ci na to odpowiem? — rzekł z uśmiechem książę. — Jesteś dobrą kucharką, jak mogłem się wczoraj przekonać, i z pewnością umiesz wybornie przyrządzać niejedną potrawę, — ale zdarzyło ci się może nieraz widzieć najlepsze rzeczy tak cudacznie pomieszane przez nieumiejętną gospodynię, że nikt przełknąć nie może frykasu? Widzisz, to podobne do mnie. Jestem pełen dobrych przymiotów, ale całość na nic się nie zda. Jestem — jakby ci to powiedzieć w jednem słowie? — czekolada z pomarańczą.
— To mi tam wszystko jedno, jesteś pan dobry i koniec — odparła zawstydzona, że nie zrozumiała porównania.
— Jedno tylko jest pewnem, że ty jesteś dobrą — zauważył książę z uśmiechem.
— Ach! — zawołała, rumieniąc się z zadowolenia — bardzo pięknie pochlebiać! Ale wiem dobrze, co mam o tem myśleć. Mężczyźni...
— Moja droga, przecież ja jestem już stary — rzekł filuternie, robiąc znaczącą aluzyę do jej wczorajszego okrzyku.
— Stary? Za dziecko wziąłby pana każdy, ktoby cię słyszał, a choć jesteś księciem, gdybyś mi przyszedł do kuchni przeszkadzać, przywiązałabym ci ścierkę do pasa. Boże sprawiedliwy! — zawołała nagle, z przestrachem uderzając w dłonie — całe szczęście, że Wasza Książęca Mość mi przebaczy. Ciągle się zapominam.
— I ja także, — odparł książę — i to mi właśnie zarzucają.
Wyglądali w tej chwili na zakochaną parę, a choć szum wodospadu zmuszał ich mimowoli do podnoszenia głosu, ciekawe oko, śledzące ich z góry, mogło dopatrzyć