Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/32

Ta strona została przepisana.

— Nabywca to ja — rzekł krótko.
— Powinienem to był odgadnąć — szepnął starzec, kłaniając się uniżenie. — Wielmożny pan uszczęśliwia swoją łaską starca, i mogę powiedzieć prawie, że nie wiedząc o tem, ugościłem anioła w swoim domu. O, gdyby wszyscy możni tego świata, to jest ci, co mają władzę, posiadali takie serce, ileż szczęśliwych ognisk zapłonęłoby znowu, ilu biednych przypomniałoby sobie wesołe pieśni!
— Nie należy sądzić nigdy zbyt surowo — wyrzekł poważnie książę; — każdy z nas ma swoje wady i słabości.
— To święta prawda, panie — uroczyście potwierdził wieśniak. — Lecz jakiemże imieniem mam nazywać szlachetnego mego dobroczyńcę?
Książę spojrzał na starca, lecz w tej samej chwili błysnęło mu szczęśliwie wspomnienie Anglika, którego przed tygodniem przyjmował w pałacu, i drugiego włóczęgi tej samej narodowości, znanego mu przed laty. To też odparł spokojnie.
— Nazywam się Transome i jestem podróżnikiem angielskim. Dziś wtorek... we czwartek przed południem przyjedźcie do Mittwalden, i skończymy interes. Spotkamy się w zajeździć „Pod gwiazdą poranną.”
— Na rozkazy we wszystkiem, co słuszne i sprawiedliwe — wyrzekł pokornie wieśniak. — Więc pan jesteś Anglikiem? To ród wielki podróżników. Czy wielmożny pan zna się trochę na rolnictwie?
— Zajmowałem się tem trochę, co prawda, nie w Gerolsteinie! Lecz fortuna kołem się toczy, jak sami powiedzieliście, i chcę być przygotowanym na jej niespodzianki.
— Bardzo słusznie, wielmożny panie, bardzo słusznie — powtarzał Kilian, idąc z głową pochyloną.
Zbliżali się tymczasem do folwarku, i minąwszy winnicę, wyszli właśnie na łąkę. Od pewnego już czasu słyszeli wyraźnie dwa podniesione głosy, które z każdą chwilą zdawały się zbliżać, i wyszedłszy nakoniec na otwarte miejsce,