Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/35

Ta strona została przepisana.

— Nie mówmy o tem więcej — przerwała z pośpiechem Otylia.
— Zapewne... z tem wszystkiem jednak, nie dowiedziałem się wcale, o czem rozmawialiście tam za skałą — rzekł Fritz z wyraźnem niezadowoleniem. — Ona mi dowodzi, że przyrzekła tajemnicę, ale ja chcę o tem wiedzieć. Grzeczność grzecznością, ale za nos wodzić się nie dam, ani wmawiać w siebie byle czego. Mam do tego prawo, chociaż jestem dopiero narzeczonym.
— Zwróć się z tem zapytaniem do pana Gottesheima, — odezwał się poważnie książę — a zrozumiesz, że nie traciłem czasu dzisiaj z rana. Od świtu zwiedzam folwark, który zamierzyłem kupić, więc zaspokój swoją ciekawość, którą w każdym razie uważam za niewłaściwą i całkiem zbyteczną.
— O! — zawołał Fritz, nagle zmieniając wyraz twarzy i cofając się ze zdumieniem. — Interesa! To zupełnie co innego. Tylko po co ten sekret? Ale jeśli wielmożny pan kupuje folwark, to niema o czem mówić... naturalnie.
— Naturalnie — powtórzył Kilian z głębokiem przekonaniem.
Ale teraz Otylia nabrała odwagi.
— Aha! — krzyknęła. — Czy ci nie mówiłam? Nie powtarzałam ciągle, że tu chodzi o twoje dobro? Widzisz, sam widzisz! Wstydź się teraz swoich podejrzeń i niegrzeczności. Powinieneś za to przeprosić na kolanach i wielmożnego pana — i mnie.


ROZDZIAŁ IV,
w którym książę zbiera opinie w podróży.

Był to prawdziwy szczyt dyplomacyi, że książę zdołał przed południem wymknąć się z gościnnych progów Kiliana Gottesheima. Uwolnił się przecież wreszcie i od uciążliwej