Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/39

Ta strona została przepisana.

dla myśli, — i rzeczywiście na poprzecznej drodze, przecinającej szosę, spostrzegł jeźdźca.
Głos ludzki i obecność obcego człowieka wydały mu się chłodnem źródłem na pustyni. Zatrzymał konia, czekał.
Nadjeżdżający człowiek był widocznie wieśniakiem: czerwony, opalony, z grubemi wargami i zamglonem, słodkiem spojrzeniem. Przez konia przewieszone dwie ciężkie sakwy utrudniały mu jazdę, a u pasa wisiała gliniana butelka.
Na wezwanie księcia odpowiedział wesołym okrzykiem, lecz zarazem całą figurą wykonał tak niezwykły ruch na siodle, iż Otton odgadł natychmiast, że butelka nie była już pełną.
— Czy jedziecie do Mittwalden? — zapytał uprzejmie.
— Aż do drogi na Tannenbrunn — odparł człowiek. — Pojedziemy razem, hm?
— Z przyjemnością; dlatego czekałem tu na was.
Wkrótce postępowali obok siebie. Instynkt wieśniaka skierował wzrok jego przedewszystkiem na konia; zamgloną źrenicą badał wierzchowca i praktycznym zmysłem oceniał jego wartość.
— Do dyaska! — mruknął w końcu — pięknego konia macie, przyjacielu!
Zaspokoiwszy swoją ciekawość w tym względzie, podniósł oczy na jeźdźca, jak na szczegół drugorzędny.
— Książę! — zawołał nagle, kłaniając się z takim impetem, że tym razem o mało nie zleciał na ziemię. — Wasza Książęca Mość niech mi wybaczy, — że nie poznałem zaraz, ale...
Gniew nagły pozbawił księcia zimnej krwi i panowania nad sobą.
— Skoro mię znasz, — rzekł cierpko — nie mamy potrzeby jechać obok siebie; wyprzedzę cię zatem, jeśli łaska.
Spiął ostrogami białego rumaka, aby słowo w czyn zmienić, ale chłop pijany wyciągnął się szybko i pochwycił mu cugle.