Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/40

Ta strona została przepisana.

— A to co znowu, książę czy nie książę? — zawołał gburowato. — To tak się z ludźmi postępuje? Pod maską bardzo pięknie, miłe towarzystwo, a kiedy cię poznałem, wyprzedzisz mię, jeśli łaska!.. Szpieg! — ryknął prawie w twarz Ottonowi, purpurowy od trunku i dotkniętej próżności.
Książę się zmieszał; zrozumiał w tej chwili, że przecenił znaczenie swego stanowiska, a być może, iż doznał też pewnej obawy, zważywszy, iż zuchwalec nie był zupełnie przytomny.
— Puść cugle! — zawołał jednak dość stanowczo.
Ku zdumieniu Ottona chłop pusłuchał bez wahania.
— Wiedz, mój panie, — rzekł wtedy zimno i wyniośle — iż jakkolwiek przyjemnie byłoby mi może podróżować z tobą, jako człowiek obcy, rozmawiając spokojnie o różnych przedmiotach, o których życzyłbym sobie poznać twoje zdanie, nie mogę być spragnionym czczych grzeczności, jakie z was każdy uważa za najstosowniejsze dla księcia.
— Myślisz, że ci będę kłamał? — krzyknął pijak, czerwieniąc się znowu gwałtownie.
— Nie wątpię o tem — odpowiedział książę już zupełnie spokojnie. — Nie pokażesz mi np. medala, który masz na szyi — dodał ze znaczącem spojrzeniem, dostrzegłszy zieloną plecionkę na krótkiej szyi gbura.
Skutek tych wyrazów był piorunujący: czerwona twarz pijaka stała się zielono-żółtą, grubą i drżącą ręką sięgnął do koszuli, jak gdyby chciał osłonić zdradziecką plecionkę.
— Jaki medal? — zapytał, całkiem wytrzeźwiony. — Żadnego medala nie mam!
— O, nie zapieraj się! — rzekł książę chłodno — opowiem ci dokładnie, jak wygląda: jest na nim Feniks w płomieniach i napis: Libertas.
Chłop szeroko otworzył usta i zawzięcie mrugał oczyma, jakby nie mógł powstrzymać spadających powiek.