Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/56

Ta strona została przepisana.

— Czy podobna? — zawołał bibliotekarz zdumiony, ale widocznie pod dobrem wrażeniem. — Nie przypuszczałem tego. Może jednak jest kropla rozsądku w tym chłopcu; trzeba będzie przerzucić uważniej jego gryzmoły. W każdym razie ta okoliczność świadczy o nim dobrze, gdyż jesteśmy przeciwnikami w zasadach. Różnimy się do gruntu: dwa bieguny. Czyżbym go przekonał? Ależ nie, niepodobna, bajka z Tysiąca nocy!
— Jakto? Więc ty nie jesteś zwolennikiem władzy monarchicznej?
— Ja? Broń mię, Boże! Jestem czerwony, mój drogi, krańcowo czerwony.
— Tak? Bardzo dobrze. To mi przypomina drugi punkt wyjścia w danej kwestyi. Przypuśćmy, że tak mało nadaję się do mojej roli, iż to uznają nawet moi przyjaciele; przypuśćmy, iż poddani moi gwałtownie domagają się przewrotu, obalenia dynastyi, że rewolucya jest przygotowaną; czyż w takiej chwili nie byłoby lepiej uprzedzić nieuniknionych wypadków? zapobiedz tym okropnościom? Czyż nie powinienem dobrowolnie położyć kresu tej komedyi? Jednem słowem, poprostu: czy nie lepiej abdykować? O, wierz mi, ja sam czuję całą śmieszność tego wyrazu w podobnem zastosowaniu — dodał z wymownym gestem i grymasem: — ale cóż robić, nawet takie, jak ja, książątko nie może bez ceremonii ustąpić z urzędu; musi wystąpić uroczyście, na koturnach, ukłonić się publiczności i abdykować według etykiety.
— To prawda, — westchnął Gotthold — ale... daj temu pokój. Co za mucha cię dziś ugryzła? Czyż sam nie widzisz, że świętokradzką ręką sięgasz po najtajniejsze głębie filozofii, po tajemnice, w których kryje się szaleństwo? Szaleństwo, drogi chłopcze, obłąd... W naszych czystych świątyniach wiedzy, w „Świętem Świętych,” które troskliwie zamykamy przed tłumem, kryją się takie złowrogie pułapki, sieci pajęcze. W gruncie rzeczy ludzie wszyscy, bez wy-