Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/60

Ta strona została przepisana.

I kiedy wymawiał te słowa ze wzrastającą stopniowo energią, zwolna i cicho otworzyły się drzwi za fotelem Gottholda, i oko w oko z księciem stanął staruszek nizki i otyły, który wszedł bez szelestu, drobnym kroczkiem. Była to fizyognomia czysto urzędowa: rodzaj dzioba papugi zamiast nosa, małe, różowe usta w kształcie serca, i bardzo wypukłe, na wierzchu prawie osadzone, małe i bystre oczki. W zwykłych warunkach, kiedy krótki tułów kołysał się spokojnie nad okrągłym brzuszkiem, podpieranym szczęśliwie przez dwie małe nóżki, cała postać miała wyraz spokojnej godności i rozsądku; ale wobec najlżejszego oporu, czy przeciwności, małe rączki drżeć zaczynały, a histeryczne ruchy i gesta świadczyły o zupełnej bezsilności tego zużytego manekinu.
I teraz na widok księcia w tak cichej zazwyczaj i pustej o tej porze bibliotece, rzucił się w tył gwałtownie, z otwartemi ramionami, jak człowiek ugodzony kulą w piersi, i wydał ostry krzyk starej kobiety.
— Jego Książęca Mość! Ach, błagam o przebaczenie! O tej godzinie Wasza Książęca Mość w bibliotece! Okoliczność tak niezwykła, iż Wasza Książęca Mość przyzna, że niepodobna, abym mógł przewidzieć.
— Nic się nie stało złego, panie kanclerzu — spokojnie zauważył Otton.
— Przyszedłem tu na sekundkę; kilka papierów, które zostawiłem wczoraj panu doktorowi... — mówił słodko kanclerz. — Panie doktorze, oddaj mi je, jeśli łaska, i — nie przeszkadzam.
Gotthold otworzył biurko, wyjął sporą paczkę zapisanych papierów i podał ją staruszkowi, który wśród tysiąca etykietalnych ukłonów zamierzał opuścić salę.
— Panie Greisengesang, — uprzejmie zatrzymał go książę — skorośmy się spotkali, porozmawiajmy, proszę.
— Rozkaz Waszej Książęcej Mości zaszczyt mi przynosi — odparł kanclerz, rozkosznie mrużąc małe oczki.