Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/64

Ta strona została przepisana.

Książę wstał.
— Skończmy — rzekł rozkazująco. — Proszę o te papiery. Rozkazuję!
Greisengesang podał je natychmiast.
— Najpokorniej upraszam o przebaczenie Waszej Książęcej Mości — rzekł, cofając się wśród ukłonów. — Za pozwoleniem Waszej Książęcej Mości na dalsze rozkazy pokornie oczekiwać będę w kancelaryi państwa.
— Panie kanclerzu, — odparł Otton zimno — zechcesz na tem krześle zaczekać na moje rozkazy.
— Rozkazuję! — zawołał groźnie, gdy starzec niezdecydowany chciał jeszcze coś odpowiedzieć. — Dosyć już okazałeś gorliwości dla tego, komu służysz obecnie; zważ, że i pobłażanie moje ma granice.
Greisengesang w milczeniu zajął wskazane krzesło.
— Co to ma być? — pytał książę, rozwijając pakiet, stanowiący rodzaj księgi pisanej.
— Jest to pewien rodzaj szkiców podróżnika — odparł spokojnie Gotthold.
— Czytałeś to, doktorze?
— Nie; znam tylko tytuł, ale manuskrypt powierzone mi otwarty, nie zastrzegając tajemnicy.
Otton rzucił na kanclerza gniewne i pełne wyrzutu spojrzenie.
— Tak, — mówił ironicznie — fakt godzien rozgłosu i sądu Europy. Szaleństwo, szaleństwo! W tej nędznej, ciemnej dziurze, jak w kraju opryszków, chwytać przejezdnych, grabić ich papiery — oto postępowanie godne waszych rządów! Wstyd i hańba!
— Nie, — zaczął znów po chwili, zwracając się wprost do kanclerza — tego się nie spodziewałem po panu: być narzędziem w takiej sprawie! Nie mówię nic w tej chwili o pańskiem zachowaniu się względem swojego monarchy, ale coś podobnego... szpiegostwo policyjne!.. Bo jakże inaczej nazwać ten fakt? Przejąć prywatne papiery człowieka