Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/87

Ta strona została przepisana.

robimy przygotowania do wojny, ale słowu honoru daję, że nie wiem, z kim mamy wojować.
— I pan pozwalasz na to? Znosisz to, Mości Książę? — zawołała z zalotnem oburzeniem. — Przyznaję, że nie miałam nigdy pretensyi do moralnych zasad: jagnię wstręt we mnie budzi, a wilk — podziw romantyczny. O, skończ raz, Mości Książę, z tą rolą jagnięcia! Pozwól nam się przekonać, że mamy monarchę. Dość, dość już tej kądzieli!
— Sądziłem, pani, — zauważył Otton — iż należysz do przeciwnego obozu.
— Będę należała do twego, mój książę, ale niech zacznie istnieć — odparła wesoło. — Czyż rzeczywiście nie masz najmniejszej ambicyi? Był niegdyś w Anglii człowiek, którego nazwano: „Twórcą królów...” Czy wiesz, Mości Książę, zdaje mi się, że i ja także umiałabym stworzyć, czy zrobić choć księcia?
— Może wkrótce poproszę panią o dobrą radę, jak zrobić z siebie zwykłego wieśniaka — zauważył książę znacząco.
— Czy to zagadka?
— Tak, pani, i nawet bardzo dobra.
— Odpowiem ci podobną: Gdzie jest w tej chwili Gondremark?
— Pierwszy minister? Prawdopodobnie w ministeryum.
— Niewątpliwie, Mości Książę — uśmiechnęła się hrabina, końcem wachlarza wskazując apartament księżny. — My, Mości Książę, oboje znajdujemy się w przedpokoju. Sądzisz, — dodała — że jestem złośliwą? Wypróbuj mię. Daj mi jakie bardzo trudne polecenie. Zapytaj o coś. Niema trudności, którejbym nie zdołała pokonać dla ciebie; niema tajemnicy, którejbym tobie nie odkryła.
Książę ucałował piękną, małą rączkę.
— Wierz mi pani, iż zanadto cenię w tobie przyjaciela, abym miał to uczucie wystawiać na próby. Stokrotnie