Strona:Robert Louis Stevenson - Przygody księcia Ottona.djvu/91

Ta strona została przepisana.

— Nim skończymy z chwałą swoje dzieło, mam nadzieję nazwać panią wielu różnemi jeszcze imionami — odparł Gondremark.
Księżna zarumieniła się pod wpływem przyjemnego wrażenia.
— Mimo to wszystko, Fryderyk jest księciem, panie pochlebco — odparła z uśmiechem. — Nie myślisz chyba przecież o rewolucyi, baronie?
— Rewolucya już się odbyła, droga pani: Książę Fryderyk istnieje jeszcze w kalendarzu, lecz księżna pani rządzi i panuje w Grunewaldzie.
Utopił w niej spojrzenie pełne uwielbienia i miłości, pod którem próżne serce Serafiny wezbrało dumą i rozkosznem wzruszeniem. Patrząc na olbrzymiego niewolnika, upajała się poczuciem swej władzy. Lecz Gondremark krótką chwilę pozwolił jej tylko kosztować słodkich wrażeń, wkrótce przerwał milczenie ze swą ciężką niezręcznością.
— Jedna tylko słaba strona w świetnej przyszłości mej pani grozi niebezpieczeństwem — zaczął znowu. — Czyż mam ją nazwać? Czyż mi wolno pozwolić sobie na ten objaw śmiałości? Słabość tkwi w niej samej... w tkliwem sercu mej księżny...
— Albo w braku prawdziwej odwagi, baronie. A jeśliśmy źle obliczyli? A jeśli będziemy pokonani?
— Pokonani, księżno?! — zawołał Gondremark z urazą. — Czyż pies może być pokonanym przez zająca? Wojska nasze, rozmieszczono wzdłuż całej granicy, i pięć tysięcy karabinów awangardy w ciągu pięciu godzin stanie u bram Brandenau, a w Gerolsteinie niema i pięciuset ludzi, umiejących władać bronią. To jasne jak słońce; oporu spotkać nie możemy.
— Ale też nie możemy nazwać tego bohaterstwem. Więc tak wygląda zblizka piękna sława? To jakby ktoś obił dziecko!