Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/10

Ta strona została przepisana.

z pozorów. Syn jego pierworodny, dziedzic z Ballantrae, na chrzcie nazwany Jamesem, wziął po swoim ojcu skłonność do poważnej lektury, a może i nieco z jego sposobu obejścia się z ludźmi; jednakże co w ojcu było polityką i grzecznością, to u syna stało się czarną obłudą. W rzeczy samej zachowanie się jego było dzikie i prostackie. Do pióra w noc siadywał przy kielichu, a przy kartach niekiedy prawie do rana. Słynął w okolicy jako człek niebezpieczny dla płci pięknej. Wdawał się ustawicznie w różne awantury, lecz choć stawał do nich pierwszy, stwierdzono, iż zawsze najlepiej potrafił się z nich wywinąć, a koszta całej przygody musieli niemal w zupełności płacić jego wspólnicy. To szczęście czy zręczność wznieciły przeciwko niemu zawiść wielu ludzi, przeważnie jednak wzmagały one tylko jego mir i wziętość w okolicy. To też spodziewano się po nim wielkich czynów w przyszłości, byle nabrał większego ustatkowania i powagi. Do jego imienia przylgnęła pewna czarna plama; atoli sprawa, która nań ściągnęła ową zakałę, przycicha zczasem, a przytem tak została zniekształcona baśniami na wiele lat przed mojem przybyciem w owe strony, iż wzbraniam się szerzej o niej mówić. Jeśli prawdą było, co powiadano, tedy postępek ów był u człowieka tak młodego wręcz potwornością; jeśli natomiast mijało się z prawdą, byta to potwarz równie potworna. Mnie wydaje cię to godnem uwagi, że on się zawsze szczycił