Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/100

Ta strona została przepisana.

waćpanu pokaże, jakie mamy doń zaufanie... bo wyjawię waszmości szczerą, prawdę. Jesteśmy zbiegowie-jakobici, a na głowy nasze nałożono cenę.
Na te słowa Albańczyk wzruszył się potrosze. Jął się nas wypytywać o różne szczegóły wojny szkockiej, a Ballantrae odpowiadał mu bardzo cierpliwie. On słuchał, poczem machnął ręką i rzekł:
— Zdaje mi się, że tak wy, jak wasz książę Karol otrzymaliście więcej, niżeście sami chcieli.
— Juści! — odpowiedziałem mu na to. — Ale, mój zacny człowiecze, pragnąłbym byś okazał nowy przykład szczodrobliwości i dał nam w dwójnasób tyle, ileśmy otrzymali.
Powiedziałem to akcentem irlandzkim, któremu jest udzielony jakowyś powab, chwytający za serce. Jest rzeczą uwagi godną oraz świadectwem miłości, jaką otoczony jest nasz naród, że ten sposób przemawiania bodaj zawdy na człowieku grzecznym wywrze wrażenie. Ileż to razy widziałem, jak prosty żołnierz uniknął kopyt końskich albo żebrak wyłudził sowitą jałmużnę dzięki lekkiemu posmakowi irlandzkiego akcentu!
Więc też, gdy Albańczyk roześmiał się, słysząc mą mowę, jużem był pewny, że dopiąłem swego. Jednakże, zanim przyjął nas na pokład, postawił nam wiele warunków, między in. odebrał nam broń wszelką. W każdym ra-