Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/11

Ta strona została przepisana.

swą nieubłaganą mściwością i dotrzymał tego, co komu przyrzekł i przeto wśród sąsiadów zyskał sobie przydomek „człowieka, któremu niebezpiecznie jest wchodzić w drogę“. Był zgoła młodym człowiekiem (w pamiętnym roku 1795 nie ukończył jeszcze dwudziestego czwartego roku życia), gdy wyrósł na znaną w całej okolicy osobistość. Rzecz tem mniej dziwna, skoro mało słyszano o drugim z synów, o panu Henryku (późniejszym mym chhlebodawcy, ś. p. lordzie na Durrisdeerze), który nie był człekiem ani nazbyt złym ani zbyt zdolnym, ale zacnym, spokojnym i uczciwym młodzianem, jakich wielu spotkałbyś między sąsiedztwem. Mało o nim słyszano, jakom powiedział; bo też, prawdę wyznawszy, mało o nim mówiono. Znany był wśród poławiaczy łososi w morskich odnogach, gdyż oddawał się pilnie rybołówstwu; był też niepospolicie biegłym konowałem, a już niemal od dzieciństwa brał główny udział w gospodarowaniu rodzinnym majątkiem. Jak ciężkie to było gospodarowanie wobec ówczesnego położenia rodziny, tego nikt nie jest lepiej świadom odemnie... a również i tego, jak niesłusznie człek może u ludzi zyskać miano skąpca i okrutnika!...
Czwartą osobą w domu była imć panna Alison Graeme, sierota i daleka krewniaczka tej rodziny, przytem dziedziczka pokaźnej fortuny, zdobytej przez ojca w kupieckim zawodzie. Pieniądze te aż się same prosiły by mogły być przez mojego pana użyte w jego majątkowych opre-