Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/115

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ IV
UDRĘKI PANA HENRYKA

Domyśleć się łatwo, którą to cząstkę onych przygód pułkownik opowiadał nam najobszerniej. Gdybyśmy posłyszeli całkowitą opowieść, dalibóg mniemać wolno, iż następujące po tem wypadki innym zgoła potoczyłyby się trybem; cóż, kiedy pobyt na okręcie korsarskim ledwie nieznaczną potrącony był wzmianką! Zresztą nie danem mi było dosłuchać nawet onych relacyj, jakich nam raczył naówczas udzielać pułkownik, albowiem pan Henryk, pogrążony już od dłuższego czasu w czarnej melancholji, nagle powstał z krzesła i (sumitując się pułkownikowi, że ma ważne sprawy, których musi dopilnować) kazał mi iść za sobą natychmiast do kancelarji.
Znalazłszy się tutaj, już się nie starał taić swego frasunku, ale z twarzą bólem wykrzywioną przechadzał się tam i zpowrotem po pokoju, raz po raz przecierając dłonią czoło.
— Mam tu pewną sprawę... — zaczął nakoniec, ale natychmiast przerwał i oświadczywszy, że musi się napić, posłał po znaczniejszą