Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/116

Ta strona została przepisana.

ilość najlepszego wina. Już to było zgoła niezgodne z jego obyczajami; cóż dopiero, gdy przyniesiono wino, a on począł wychylać szklanicę po szklanicy, jakoby nie dbając zgoła o pozory! Bądź co bądź jednak trunek ten pokrzepił go i uspokoił.
— Pewno się nie zdziwisz, mości Mackellar, — rzekł do mnie po chwili, — gdy powiem waćpanu, że brat mój (o którego ocaleniu dowiedzieliśmy się z taką radością) grosza ma skąpo...
Odpowiedziałem, iż sam również nie mam co do tego żadnej wątpliwości, atoli pora niebardzo jest sposobna, gdyż i nasza kaleta świeci pustkami.
— Nie o moje pieniądze tu chodzi — odrzekł. — Są jeszcze pieniądze na hipotece...
Przypomniałem mu, iż one należą do jego małżonki.
— Ja przyjmuję na siebie odpowiedzialność wobec mej żony! — krzyknął p. Henryk gwałtownie.
— W takim razie — odpowiedziałem — trzeba pamiętać, że to przecie hipoteka...
— Wiem o tem — rzekł mi na to; — właśnie w tej sprawie chciałem naradzić się z waćpanem.
Jąłem mu wykładać, jak ciężkie nastały czasy i jak niewłaściwą byłoby rzeczą obracać pieniądze na inny cel, niż ten, który im przeznaczono; perswadowałem, że idąc tą drogą, nietylko stracimy zyski dotychczasowej gospo-