Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/118

Ta strona została przepisana.

wiedział, bom pomiarkował, iż mówiąc o majątku, myślał wciąż jednocześnie o swem małżeństwie. Naraz sięgnął ręką do kieszeni, wydobył z niej list obszarpany i pomiętoszony, rozprostował go gwałtownie na stole i drżącym głosem odczytał mi następujące słowa:
— „Mój drogi Jakóbie“... Tak, temi słowami on do mnie pisze! — krzyknął p. Henryk w oburzeniu, poczem czytał dalej: „Mój drogi Jakóbie! pewno sobie przypominasz, żem ciebie kiedyś tem bibljnem mianem przezwał, sobie przypisując rolę Ezawa. Teraz tyś istotnie taką rolę odegrał i wystrychnąłeś mnie na dudka“.
Znów przerwał czytanie listu pan Henryk i zwrócił się do mnie:
— I cóż aspan sądzisz, panie Mackellar, o takich słowach, jakiemi do mnie pisze mój brat jedyny. Bóg mi świadkiem, iż kochałem go wielce i byłem względem niego rzetelny... a a oto jak on się do mnie odnosi! Ale nie chcę, by na mnie ciężył zarzut — (tu począł przechadzać się tam i sam po pokoju), — żem jest dla niego takim bratem, jakim on jest dla mnie; jestem lepszym od niego człowiekiem... w czem Boga biorę na świadka! Nie mogę coprawda dać bratu tej ogromnej sumy, jakiej on żąda; wszak on wie chyba, iż mienia naszego na to nie starczy; atoli dam mu, ile posiadam, a to on nawet na tyle liczyć nie powinien. Zbyt długo już to wszystko znoszę! A patrz-no waćpan, co on dalej pisze: „Wiem, żeś szelma-ską-