Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/12

Ta strona została przepisana.

sjach, bo włości jego były porządnie obdłużone; zgodnie też z tem przeznaczono pannę Alison na żonę starszego z synów, co zresztą przyjmowane było z jej strony wcale chętnie; ile przytem było dobrej woli z jego strony, to już inna sprawa. Dziewczątko było miłe, w owym zaś czasie wielce żywe i samowolne; że to bowiem pan starszy nie miał rodzonej córki, a pani starsza dawno już nie żyła, więc sobie to niebożątko żyło i rosło jak Bóg dał.
Naraz do uszu tych czworga ludzi doszła wieść o wylądowaniu księcia Karola — i poruszyło ich wielce. Starszy pan jak zawsze lubiał wysiadywać przy kominku, tak i teraz był za zwłoką. Panna Alison innego była zdania, bo jej się ta wyprawa wydawała „romantyczną“, a pierworodny brat, choć pono nieczęsto z nią się zgadzał, podzielał tym razem jej zdanie. Ciągnęła go, jako sądzę, chęć przygód, kusiła sposobność wydźwignięca podupadłej majętności, nie mniej też nadzieja spłacenia własnych długów, które były wielkie ponad wszelkie mniemanie. Co się tyczy Pana Henryka, ten zrazu skąpemi odzywał się słowy, dopiero później przyszła kolej i na niego. Dzień cały zbiegł im na naradach i rozprawach, aż w końcu wybrali drogą pośrednią: jeden z synów miał pójść walczyć ze sprawę króla Jakóba, a pan starszy i drugi syn miał zostać w domu, by nie utracić łaski króla Jerzego. Było to niewątliwie postanowienie starszego pana; zresztą, jak wiadomo,