Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/125

Ta strona została przepisana.

szczególnie wstrętną, u młodego człowieka, a p. Henryk nie liczył sobie przecie nawet lat trzydziestu. Nawykłszy jednak do tego, iż on już niemal od dziedziństwa włodarzył w Durrisdeerze, znosili te wszystkie zmiany w milczeniu, z goryczą i dumą, równą tej jaką on sam w duchu piastował. Kamieniem obrazy stała się dopiero sprawa wspomnianego wyjazdu do Edymburga.
W owym czasie pan mój rzadko przebywał w towarzystwie swej żony, prócz w porach posiłku. Tuż po bytności u nas pułkownika Burke‘a i przyniesionej przezeń nowinie pani Henrykowa poczęła czynić wyraźne kroki ku pojednaniu się z mężem, jakoby zabiegając z nieśmiałością o jego względy, zarzuciwszy zaś dawny obyczaj stronienia odeń i obojętności. Nigdym się na to nie zdobył, by czynić panu Henrykowi wyrzuty za to, że się wymykał onej dyplomacji; z drugiej jednak strony nie mogłem mieć za złe jego żonie, że się czuła do żywego dotknięta odtrącaniem swych dobrych chęci. Dość, że wynikiem ostatecznym było całkowite odosobnienie się tych dwojga ludzi, tak iż (jak wspomniałem) rzadko między nimi dochodziło do rozmowy, conajwyżej podczas obiadowania. Nawet sprawa jazdy do Edymburga została po raz pierwszy poruszona przy stole — a zdarzyło się, że był to dzień, w którym pani Henrykowa czuła się szczególnie usposobioną do narzekań