Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/130

Ta strona została przepisana.

nas nic oprócz listu. Jeszcze niedawno przedtem do mnie należało załatwianie podobnych czynności; pan Henryk nigdy nawet nie ruszył piórem po papierze, a całą korespondencję przeprowadzałem ja sam, i to w najbardziej oschłej i urzędowej formie. Atoli owego listu nawet nie dano mi oglądać i pewnie nie byłoby mi przyjemnie go czytać, bo p. Henryk czuł, że tym razem ma żonę po swojej stronie, a zauważyłem, że w dniu, gdy list ten wyprawiał, miał na twarzy wyraz wielkiego ukontentowania.
Sprawy rodzinne poczęły iść odtąd lepszym torem, choć próżnoby wmawiać w kogo, że poprawiły się całkowicie. W każdym razie nie było już teraz żadnych nieporozumień, wszysccy odnosili się wzajem do siebie nader uprzejmie. To też sądzę, że życie moich państwa mogłoby się ułożyć jak najlepiej, gdyby on potrafił schować w kieszeni swą dumę, a ona (co najważniejsze) zaprzestać myśli o owym człowieku... Ta uwaga nasuwa mi się na myśl, gdy mam przytoczyć list, który był pierwszym stopniem do dalszych zawikłań, a który ku szczeremu memu zadziwieniu otrzymałem poufną drogą w parę tygodni po djeździe ostatniego posłańca.