Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/135

Ta strona została przepisana.

zdybawszy mnie na jakiejś bocznej ścieżce a będąc (jako powiadali) w nieco wesołem usposobieniu, zmusili mnie, bym tańczył dla ich rozrywki. Użyty przez nich sposób polegał na tem, że nielitościwie siekli szablami tuż kolo palców mych stóp, wrzeszcząc przytem: „Obciąć mu pazury!“ Choć nie wyrządzili mi przez to najmniejszej cielesnej obrazy, wszelakoż przerazili mnie tem dotkliwie, tak iż zmuszony; byłem parę dni przeleżeć w łóżku. Skandaliczny ten wypadek, ilustrujący ówczesną sytuację w Szkocji, nie wymaga komentarzy.
Dnia 7 listopada, onegoż nieszczęsnego roku zażywałem właśnie przedwieczornej przechadzki, gdy naraz obaczyłem dym ognia strażniczego ponad Muckleross. Była to już pora, w której zwykłem był wracać do domu; jednakże niepokój, o mi duszę zalegał, był w owym dniu tak wielki, że uczułem nieodpartą chęć, by przedrzeć się przez zarośla i dotrzeć do krańca t. zw. Craig Head‘u. Słońce już zaszło, ale na zachodzie była jeszcze szeroka smuga światła, więc widać kilku przemytników zadeptujących ognisko sygnałowe na szczycie Ross‘u, w zatoce zaś statek kupiecki ze zwiniętemi żaglami. Choć niewiele snadź chwil upłynęło, jak zapuścił kotwicę, jednakże już zeń spuszczono łódkę, która prosto jak strzelił zmierzała ku przystani znajdującej się u końca długiej kępy zarośli... to zaś, jakom widział, mogło być zapo-