Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/147

Ta strona została przepisana.

znaczeniu, starszym bratem z przypowieści biblijnej; powinieneś przeto zatroszczyć się o brata młodszego.
— Jak łatwo zwala się na mnie winę! — odrzekł p. Henryk..
— Któż to zwala na ciebie winę? — zawołał jegomość głosem... jako mi się wydawało, dość cierpkim jak na tak łagodnego człowieka. — Zdobyłeś sobie po tysięczne razy wdzięczność moją i twego brata i możesz na nią liczyć w dalszym ciągu. Niechże ci to wystarczy.
— Ach, Henrysiu, żeś ty mógł... — ozwał się brat starszy. Zdało mi się, że pan Henryk spojrzał nań w tej chwili wzrokiem pełnym dzikiej zawziętości.
Co do wszystkich nieszczęsnych wydarzeń, jakie potem nastąpiły, mam cztery zapytania, które zadawałem sobie nieraz i dziś sobie jeszcze zadaję. Czy człowiek ten powodował się osobliwszem jakiemś uczuciem względem pana Henryka? czy może we wszystkiem, co czynił, upatrywał jakąś korzyść dla siebie? czy może znajdował w okrucieństwie jakieś szczególne upodobanie, takie jakie spotyka się u kotów, a wedle tego, co mówią nam teologowie, także i u djabła? Czy nakoniec wchodziła tu w grę miłość? Zazwyczaj skłaniam się do jednego z trzech pierwszych przypuszczeń, ale być, może, że każdy z tych pobudek w pewnej mierze wpływała na jego postępowanie, a mianowicie: uraza do pana Henryka tłumaczyła ową nienawiść,