Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/15

Ta strona została przepisana.

mam właśnie w ręce złotą, gwineję. Czy chcesz byśmy od rzutu tej monety uzależnili całą sprawę?
— Uzależniam od niej moje dobre i złe losy — odparł pan Henryk. — Jeżeli wypadnie główka, to pójdę; jeżeli godło, zostanę.
Rzucono pieniądz. Upadł na ziemię, godłem królewskiem wgórę.
— Jakób dostał nauczką od Ezawa! — odezwał się pierworodny.
— Dożyjemy czasu, gdy będziesz tego żałował — odparł pan Henryk i wypadł pospiesznie z sieni.
Panna Alison podniosła z ziemi złoty pieniądz, który jej umiłowanemu kazał wyruszać na wojnę, i wyrzucał go na dwór przez barwne okno, na którem był wyobrażony herb rodzinny.
— Gdybyś mnie tak miłował, jak ja ciebie miłuję, tedybyś ostał w domu! — załkała żałośnie.
— „Nie mógłbym ciebie równie miłować, najdroższa, jeślibym czci mej bardziej nie miłował“, — dawną śpiewką odpowiedział jej pan James.
— Och! och! — szlochała panna. — Jesteś bez serca!... Ciebie tam śmierć czeka!...
I łzami zalana wybiegła z pokoju do swej panieńskiej alkowy, by tam się wypłakać dowoli.
Wówczas pierworodny, jako mi opowiadano, z śmiechem drwiącym zwrócił się do ojca i tak się odezwał: