Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/161

Ta strona została przepisana.

tradycyj rodzinnych. Ale i tak drogo sprzedał swoją, zgodę, pofolgowawszy nakoniec językowi i piętnując cały ów haniebny interes należycie ciemnemi barwami.
— Raczcie zważyć — dodał, — że jeżeli będę miał syna, toć skrzywdzę go tym kontraktem.
— Nie zanosi się na to, byś go kiedy miał — zauważył jegomość.
— Bogu to tylko wiadomo! — odparł pan Henryk. — Zważywszy zaś, iż jestem w tak okrutnie fałszywem położeniu względem brata mego i że ty, jako mój ojciec, masz prawo mi rozkazywać, gotów jestem położyć mój podpis na tym oto dokumencie. Wszelakoż przedtem chcę wspomnieć rzecz jedną: otom został teraz nieszlachetnie odtrącony, przeto jeżeli kiedy, panie ojcze, skłonny będziesz czynić porównanie co do swych synów, proszęć, racz mieć w pamięci, jako ja postąpiłem i jako on postąpił. Akta bywają dobrem świadectwem.
Jegomość wzburzył się, jakom nigdy nie widywał; na licach jego, acz zwiędłych od starości, zakraśniały rumieńce.
— Wydaje mi się, Henryku, iż nienazbyt stosowną obrałeś porę na swe skargi — odezwał się. — Umniejsza to zasługę twej wspaniałomyślności.
— Nie oszukuj sam siebie, ojcze dobrodzieju, — odrzekł pan Henryk. — Ta niesprawiedliwość nie płynie z mej wspaniałomyślności