Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/167

Ta strona została przepisana.

— ba, szczególnie przed wami! Pokazałbym to wam czarno na białem, gdybym nie był zniszczył listu. Widocznie nader prędko odmieniono plan pierwotny, gdyż cała sprawa jest jeszcze zgoła świeżej daty... a może korespondent Henryka mylnie zrozumiał tę okoliczność... jak ponoć mylnie pojął i resztę. Bo mamże prawdę powiedzieć, ojcze dobrodzieju, — ciągnął dalej z widoczną już większą łatwością, — przypuszczałem-ci ja odrazu, że ta niewytłumaczona łaska, okazana buntownikowi, jest wynikiem jakichś czynionych przez was starań i że nakaz zachowania tajemnicy wobec rodziny płynie z waszej chęci, by zataić przede mną waszą uczynność. Z tem większą przeto usilnością przestrzegałem danych mi rozkazów. Teraz pozostało mi tylko zgadywać, jaką to inną drogą spłynęła łaska królewska na tak osławionego rebeljanta, jak ja... sądzę bowiem, że syn twój nie potrzebuje bronić się przed zarzutem, jaki jakoby kryje się w słowach listu pisanego do Henryka. Jeszczem nie słyszał, by ktoś z rodu Durrisdeeru był chorągiewką na dachu... lub szpiegiem — zakończył dumnie.
Już się zdawało, że wyszedł cało z niebezpieczeństwa; byłoby tak się stało, gdyby nie pomyłka, którą strzelił, i gdyby nie zawziętość pana Henryka, który teraz pokazał, że ma w sobie nieco z charakteru swego brata.
— Powiadasz, że rzecz jest jeszcze świeżej daty — odezwał się.