Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/172

Ta strona została przepisana.

jąc znienacka na mnie przez ramię, — trzeba będzie znaleźć jakiś środek. Jestem człowiekiem bardzo cierpliwym... aż zanadto... aż zanadto. Zaczynam już sam gardzić sobą. A bo też chyba nikt nie doznawał takiej udręki!
I pogrążył się znów w zadumie.
— Otuchy! — zawołałem. — Ten wrzód musi pęknąć sam z siebie.

— Już mnie gniew odszedł — odpowiedział, a słowa te miały z tem, com ja zauważył, tak mało związku, iż nie pozostało mi nic, jak poniechać dalszej rozmowy.