Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/21

Ta strona została przepisana.

miast czworga, co im ustawicznie przypominało poniesioną stratę. Jako pewno pamiętacie, pieniądze panny Alison były bardzo potrzebne dla poratowania rodzinnego majątku; więc skoro jeden z synów już nie żył, mój pan starszy umyślił wydać ją za drugiego. Pracował przeto usilnie nad nią w tym duchu po całych dniach; gdy siedział przy kominku, trzymając palec na kartach łacińskiej księgi, przyglądał się jej twarzy z życzliwą bacznością, która ojcowskim jakimś miłym wyrazem krasiła jego rysy. Ilekroć panna płakała, on współczuł jej jako człek starszej daty, który widywał jeszcze gorsze czasy i zaczyna spokojniejszem okiem patrzeć nawet na zgryzotę; gdy ona szalała z bólu, brał się znów do czytania swej łacińskiej księgi, zawsze przytem podając jakąś grzeczną wymówkę; gdy, jak to nieraz czyniła, oddawała im w darze całe swoje mienie, dowodził, iż nie licowałoby to z jego honorem, i uświadamiał jej, że nawet jeśliby on się na to zgodził, tedy pan Henryk napewnoby odrzucił tę propocyzję. Non vi, sed saepe cadendo[1], było jego ulubione przysłowie; niemasz wątpliwości, że to ciche prześladowanie w znacznej mierze skruszyło jej zawziętość, również to rzecz niewątpliwa, iż miał on wielki wpływ na dziewczynę, której zastępował matkę i ojca; z tego to względu ona sama była też przejęta duchem rodziny Durie i gotowa była wiele

  1. Przypis własny Wikiźródeł gutta cavat lapidem non vi, sed saepe cadendo [łac.] — kropla drąży skałę nie siłą, lecz ciągłym padaniem.