Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/212

Ta strona została przepisana.

człowiekiem oschłym, pochłanianym przez żądzę zdobywania pieniędzy. Gdybym był sam w pokoju, nie zważałbym na to wcale; atoli, przysłuchując się temu wszystkiemu w obecności jego żony, musiałem oceniać wrażenie, jakie słowa jego czyniły na niej — i mówiłem sobie, że on z każdym dniem musi tracić coraz więcej w jej oczach. Byłem jedyną na ziemi istotą, która go rozumiała, a dążyłem do tego, by znalazła się jeszcze jedna taka istota. Czy to przeznaczonem mu było zemrzeć, a jego cnotom zginąć, czy też miał ocalić życie i odzyskać pamięć będącą dziedzictwem jego utrapień — tak czy owak jam dążył do tego, by w pierwszym wypadku był serdecznie opłakany, w drugim zaś z szczerą radością powitany przez osobę, którą kochał najbardziej, — przez swoją żonę.
Nie znajdując sposobności do swobodnej rozmowy, obmyśliłem nakoniec sposób dokumentarnego wyjawienia tajemnicy. Przez kilka nocy, gdym był wolny od obowiązków i powinienem był udać się na spoczynek, poświęcałem cały czas na przygotowanie tego, co nazwaćbym chciał moim obrachunkiem. To jednak okazało się najłatwiejszą częścią mego zadania; to co pozostało — a mianowicie wręczenie owych dokumentów mej pani dobrodziejce — wręcz przerastało moją śmiałość. Kilka dni włóczyłem się z onemi papierami pod pachą, wypatrując dogodnego zbiegu rozmowy, któryby mógł mi za wstęp posłużyć. Nie taję, że spo-