Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/22

Ta strona została przepisana.

zdziałać dla choroby Durrisdeeru, choć, jak sądzę, nie zdobyłaby się na to, by poślubić mego nieszczęsnego pana, gdyby (co rzecz dość osobliwa) w grę nie weszła rzecz nowa, a mianowicie wielka niepopularność jego imienia.
Niepopularność ta była dziełem Tomka Macmorlanda. Tomek nie był człowiekiem złym ani złośliwym, ale miał pewną nader zgubną słabość, a mianowicie długi język. Gadać lubił długo i wiele, a ponieważ był na całą okolicę jedynym człowiekiem, który przebywał na wojnie — albo raczej, jedynym który z niej powrócił — więc mógł liczyć na ciekawość słuchaczy. Zauważyłem, że ludzie którzy w walce odnieśli porażkę, bywają skłonni do wmawiania w siebie i drugich, iż padli ofiarą zdrady. Według relacyj Tomka powstańcy byli zdradzani na każdym kroku i przez każdego ze swych oficerów; zdradzono ich i pod Derby i pod Filkirk; nocny pochód wojska był krokiem do zdrady ze strony miłościwego pana Jerzego, a bitwa pod Culloden była przegrana wskutek zdrady Macdonaldów.
Zwyczaj przypisywania różnym ludziom zdrady coraz głębiej zakorzenił się w duszy tego durnia, aż wkońcu zarzut ów musiał dosięgnąć również i pana Henryka. Rzekomo bowiem (jak plótł ów gaduła) pan Henryk na szwank wystawił onych młokosów, co wyjechali z Durrisdeeru; przyrzekł im, że z większym oddziałem podąży za nimi, i zamiast to uczynić pojechał do króla Jerzego.