Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/226

Ta strona została przepisana.

dnia, gdy posłał po rejenta i udało mu się pozostać na dłuższą chwilę bez świadków, podszedł ku mnie krokiem, boleść znamionującym, i wziął mnie łagodnie za rękę.
— Panie Mackellar — odezwał się — niejedną już miewałem sposobność, by darzyć należytą oceną aściną służbę, to też dziś, gdy kreślę ostatnią mą wolę, pozwoliłem sobie mianować waćpana jednym z egzekutorów onego testamentu. Tuszę, iż miłość, jaką waćpan żywisz względem naszej rodziny, przywiedzie cię do tego, byś oddał mi tę przysługę.
W owym-to czasie spędzał większą część dni na drzemce, z której częstokroć trudno było go rozbudzić; przytem zdaje się, iż zatracił już w pamięci liczbę lat, gdyż kilka razy (szczególniej przy budzeniu się ze snu) przywoływał żonę oraz jakiegoś starego sługę, którego nagrobek był już naówczas zdawna mchem porośnięty. Gdyby mi kazano składać przysięgę, musiałbym chyba zeznać, że jegomość zbyt już zniedołężniał, by miał rozporządzać swą wolą; wszakoż nigdy mi się nie zdarzyło widzieć testamentu napisanego z większym rozsądkiem i ukazującym wyborniejszą znajomość zarówno spraw jak ludzi.
Jego obumieranie, acz nie ciągnęło się nazbyt długo, przechodziło przez szereg nieprzerwanych, coraz to silniej uwydatniających się, stopni. Zdolności wygasały w nim kolejno jedna po drugiej; członki utraciły niemal do cna