Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/227

Ta strona została przepisana.

swą władzę; ogłuchł prawie zupełnie, a mowa zmieniła się w niewyraźne mamrotanie. Wszelakoż do samego końca usiłował po dawnemu okazywać się grzecznym i uprzejmym; ściskał rękę każdemu, kto się nim opiekował, mnie zaś obdarzył jedną ze swych książek łacińskich, wpisawszy w niej z trudem moje nazwisko. Tysiącznemi sposoby uświadamiał nam wielkość straty, którą — rzec można — jużeśmy byli naówczas ponieśli. Pod koniec jęła mu czasami powracać zdolność zrozumiałego wysłowienia; rzekłbyś, że jako żak niekiedy zapomni swej lekcji, tak jemu wyszła z pamięci sztuka mówienia i czasami jakiś jej urywek jawił się zpowrotem w jego umyśle. W ostatnią noc przed zgonem naraz przerwał ciszę słowami Wirgiljusza:

Gnatique patrisque
Alma, precor miserer
e[1]

a wygłosił je całkiem wyraźnie, ani razu nie myląc się w akcentowaniu. Posłyszawszy nagle czysty dźwięk tych wierszy, oderwaliśmy się natychmiast od naszych zajęć. Napróżno jednak zwracaliśmy się do niego z różnemi przemowy; siedział w milczeniu, osowiały, jakoby czemś urażony. W chwilę później powlókł się do łóżka, z większą jeszcze, niż zazwyczaj, trudnością; w niedługi zaś czas, nocą, wyzionął du-

  1. Matko łaskawa, błagam, zlituj się nad synem i ojcem.