Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/234

Ta strona została przepisana.

— Zdaje mi się, że waszmość zapomniałeś o innych słowach: „Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Albowiem Twoje jest Królestwo i władza wszelka i chwała, na wieki wieków. Amen!“
— Ach, łatwo to powiedzieć — odrzekł pan Henryk. — Bardzo łatwo to powiedzieć, panie Mackellar, Ale przebaczyć!... Myślę że wielcebym się zbłaźnił, jeślibym chciał udawać rzecz podobną!
— Zważajmy na panicza, miłościwy panie! — ozwałem się z niejaką surowością, uważając, że także wyrażenia nie powinny dochodzić do uszu dziatwy.
— Prawda! prawda! — rzekł pan Henryk. — Takie sprawy sprowadzić mogą chłopca na złą dorgę. Chodźmy budować gniazdka!
Nie pomnę, czy tego samego dnia, czy wkrótce potem pan mój, znalazłszy się sam na sam ze mną, jął mi się obszerniej zwierzać na ten sam temat.
— Mości Mackellar — ozwał się — jestem teraz wielce szczęśliwym człowiekiem.
— To samo i ja o waszmości myślę — odparłem — a widok aścinego szczęścia wielką przynosi ulgę memu sercu.
— W szczęściu jest pewne zobowiązanie... — dodał w zadumie. — Waćpan to samo sądzisz?
— Tak właśnie myślę — odparłem; — ale i w trosce zobowiązanie takież bywa. Jeżeli nie mamy zakosztować znów udręki, to wedle mego