jego może się wykierować na człeka podobnego panu dziedzicowi. Czas okazał, że zgoła przesadne to były obawy, boć w Szkocji dzisiejszej niema zacniejszgeo człowieka nad siódmego Lorda Darrisdeeru. O własnem mojem ustąpieniu z jego służby nie godzi mi się mówić, zwłaszcza w memorjale pisanym jedynie celem upsrawiedliwienia jego ojca...
Dopisek wydawcy. Tu opuszczamy 5 kart rękopisu p. Meckellara. Z ich lektury wyniosłem wrażenie, że p. Mackellar na stare lata był trochę za wiele wymagającym sługą. Co do siódmego Lorda Durrisdeeru, (który nas zresztą wcale nie obchodzi) nie znalazłem żadnych materjałów w załącznikach. — R. L. S.)
W każdym razie naówczas obawialiśmy się, by młody panicz nie stał się żywem odbiciem swego stryja. Jejmość dobrodziejka próbowała wprowadzić jakową zdrowszą dyscyplinę; czasami nawet napomykała o tem, co ją w duchu trwożyło; niekiedy zaś, gdy jej doniesiono o jakimś wręcz już okropnym objawie pobłażliwości mego pana, zdradzała się gestem albo wykrzyknieniem. Co do mnie, myśl owa była mi zmorą zarówno w dzień jak w nocy — nietyle ze względu na dziecko, ile na ojca. Ten człowiek usnął, roił sny, a każde zbyt gwałtowne przebudzenie niezawodnie dlań byłoby ciosem śmiertelnym.
Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/236
Ta strona została przepisana.