Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/248

Ta strona została przepisana.

Franciszkowi Burke: nigdyć on nie odwrócił się plecyma od przyjaciela...

(Tu następuje ustęp, który kawaler Burke troskliwie zamazał przed wysłaniem mi rękopisu. Niewątpliwie były tam jakieś zgoła zresztą zrozumiałe utyskiwania na moją rzekomą niedyskrecję... co do której wcale się nie poczuwam, bo sobie nic w tej mierze przypomnieć nie mogę. Być może, że pan Henryk za mało miał się na baczności; jest też rzeczą możliwą, że pan dziedzic znalazł jakiś sposób przetrząsania mej korespondencji i że sam czytał list wysłany z Troyes, a przez zemstę zań dokonał owego okrutnego żartu na panu Burke w jego straszliwej opresji. Pan dziedzic, mimo swej złośliwości i szaleńczego usposobienia, nie był pozbawiony pewnej przyrodzonej tkliwości; wierzę, iż początkowo był szczerze przywiązany do pana Burke, atoli myśl o zdradzie wysuszyła źródłu jego nader płytkiej przyjaźni, a wstrętna jego natura ujawniła się w całej nagości. E. Mc. K.).