Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/249

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ VII.
WRÓG WE DWORZE

Dziwna to rzecz, że napróżno usiłuję przypomnieć sobie jedną datę... i to datę zdarzenia, które przeinaczyło do cna tryb mego życia i wygnało nas wszystkich do dalekich, obcych krajów. Bo też, prawdę powiedziawszy, zostałem wówczas wytrącony ze wszystkich mych nawyków; przekonywam się, że rejestry moje z tych czasów są prowadzone bardzo nieporządnie, niemasz w nich oznaczenia daty przez kilka tygodni, a sam sposób pisania znamionuje człowieka bliskiego desperacji. W każdym razie było to z końcem marca lub z początkiem kwietnia roku Pańskiego 1764. W nocy trapiły mnie sny ciężkie, a zbudziłem się z przeczuciem, iż spadnie na mnie jakoweś nieszczęście. Przeczucie to było tak silne, iż w koszuli i szarawarach zbiegłem corychlej na dół, a pamiętam, że ręka mi się trzęsła, gdym chwytał się poręczy. Poranek był słoneczny, ale zimny, ubielony tęgim przymrozkiem; kosy podśpiewywały sobie dziwnie głośno i dźwięcznie dokoła durrisdeerskiego dworu, a szum morza słychać było w każdej z dworskich komnat. Gdym prze-