Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/256

Ta strona została przepisana.

domostwo! Pierwszy okręt, jaki wyrusza w drogę, powiezie nas do Nowego Jorku.
— A z nim co będzie? — zapytałem.
— Zostawimy mu Durrisdeer — zawołała. — Niech sobie tu robi, co mu się podoba.
— O nie, za pozwoleniem mości dobrodziejki! — odpowiedziałem. — Będzie tu miał brytana, co go potrafi tęgo pilnować! Ot, jak my tu urządzim naszego gościa: damy mu i łóżko i strawę i konia do przejażdżki, jeżeli się będzie odpowiednio sprawował, ale klucze (jeżeli waćpani dobrodziejka nie będziesz miała nic przeciw temu) pozostaną w rękach niejakiego Mackellar, któremu waćpani dobrodziejka możesz zaufać, bo będzie miał o wszystkiem pieczę należytą.
— Panie Mackellar, — zawołała, — wdzięczna jestem waszeci za myśl tę zacną. Wszystko będzie pozostawione w aścinych rękach. Jeżeli los nam każe iść w dziką krainę, tedy waćpanu przekazuję, byś wziął na siebie naszą pomstę. Poślij Macconochiego do St. Bride, by cichaczem wystarał się o konie i sprowadził rejenta. Mój mąż musi pozostawić pełnomocnictwa.
W tej chwili pan mój podszedł ku drzwiom; zwierzyliśmy mu się z naszym planem.
— Nie chcę o tem słyszeć! — zawołał. — On gotów pomyśleć, że się go boję. Chcę za łaską Bożą pozostać aż do śmierci w rodzinnym mym domu... i niemasz nikogo, ktoby mnie stąd zdołał wyciągnąć! Tu mieszkam i tu zostanę raz