Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/268

Ta strona została przepisana.

sposób nabraliśmy przekonania, że daliśmy podwalinę lepszemu względem nas uczuciu w okolicy i że samo złe sprawowanie się pana dziedzica napewno dokończy tego, cośmy zaczęli. Jakoż rejent przed swym wyjazdem naprowadził nas na to, że już pewne iskierki prawdy poczęły się rozszerzać po świecie.
— Winienem może wyjaśnić waszmości — odezwał się, przystanąwszy z kapeluszem w ręce — że niezupełnie byłem zaskoczony waszmościnemi rozporządzeniami w sprawie pana Bally‘ego. Pewne z tą sprawą związane pogłoski rozeszły się wówczas, gdy pan Bally bawił po raz ostatni w Durrisdeerze. Opowiadano wówczas o jakiejś kobiecie St. Bride, względem której postąpiłeś waszmość nadzwyczaj wspaniałomyślnie, a z którą pan Bally obszedł się dość okrutnie. Także i układ majątkowy był przedmiotem długotrwałych rozstrząsań. Krótko mówiąc, było o tem wszystkiem dużo różnorodnej gadaniny, a niektórzy mędrkowie wypowiadali nader mocne opinje. Ja nie przechylałem się ani na jedną ani na drugą stronę, jak przystało człowiekowi mej profesji, atoli rejestr pana Mackellara nakoniec otworzył mi oczy. Sądzę, panie Mackellar, że ani pan ani ja nie będziemy mu dawali nazbyt wiele swobody.
Reszta tego ważnego dnia przeszła szczęśliwie. Naszą polityką było mieć przeciwnika wciąż na oku, to też na zmianę z innymi pilnowałem go czujnie. Zdaje mi się, że w nim wyra-