Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/27

Ta strona została przepisana.

się ani słowem, ale napewno tem więcej rozmyślała nad całą sprawą. Niewątpliwie czuła się zadraśnięta w swej dumie, gdyż uważała się za przynależną z krwi i kości do rodziny Durie‘ów; musiało też zaboleć ją serce, gdy obaczyła, iż niesłusznie zelżono jej krewniaka. W noc ową nie położyła się ani na chwilę. Niejednokrotnie miałem to i owo do zarzucenia mej chlebodawczyni, ale gdy wspomnę sobie, co ona przeszła w ową noc, przebaczam jej wszystko. Nazajutrz wczesnym rankiem podeszła do pana starszego, siedzącego na zwykłem miejscu, i odezwała się:
— Jeżeli Henryk jeszcze chce być moim mężem, gotowa jestem wyjść za niego.
Do niego zaś samego przemówiła w te słowa:
— Nie mogę cię darzyć miłością Henryku, ale Bóg wie, że współczuję ci duszą całą...
Dzień 1 czerwca 1748 roku był datą ich zaślubin, a w grudniu tegoż roku zajechałem po raz pierwszy przed bramę onego pańskiego dworu. Od tej chwili snuję kronikę wypadków, na które spoglądałem własnemi oczyma; zdaję z nich tedy relację wiarygodną i ścisłą, jakobym był świadkiem w sądzie.

ROZDZIAŁ II.
KRONIKA WYPADKÓW.
(Ciąg dalszy).

Podróż mą zakończyłem na schyłku grudnia, w dzień suchy i siarczyście mroźny. Któżby in-