Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/302

Ta strona została przepisana.

osobliwa opowieść, powtarzam, podziałała na mnie w sposób zgoła szczególny.

— I hrabia, z którym się przyjaźniłem — (tak zaczęła się ta opowieść) — miał wroga w osobie pewnego barona niemieckiego, przebywającego naówczas w Rzymie. Nie będę wyjaśniał, co było przyczyną tej nieprzyjaźni; dość, że hrabia zawziął się w zamiarze zemsty, ale że pragnął przytem sam być bezpiecznym, trzymał rzecz całą w tajemnicy nawet przed baronem. Istotnie, jest to pierwsza zasada każdej zemsty, bo nienawiść ujawniona jest nienawiścią bezsilną. Hrabia był człowiekiem o umyśle ciekawym, skłonnym do dociekań, miał w sobie coś z artysty — jeżeli wypadło mu wziąć się do czegoś, musiało to być wykonane dokładnie i doskonale (nietylko w ostatecznym wyniku, ale nawet w użyciu środków i narzędzi) — w przeciwnym bowiem wypadku uważał rzecz za nieudaną. Otóż pewnego dnia, wybrawszy się na przejażdżkę konną za obręb rzymskich przedmieść, wjechał na zaniedbaną drożynkę, odgałęziającą się ku trzęsawiskom, które Rzym dokoła otaczają. Po jednej ręce miał stary rzymski grobowiec, po drugiej opustoszały dom, okolony ogrodem, pełnym wiecznie zielonych krzewów. Jadąc tą drogą, hrabia dotarł do miejsca zasłanego zwaliskami, pośrodku którego na zboczu wzgórka obaczył otwartą bramę, a niedaleko od niej samotną, o strzaskanym wierzchołku sosnę, nie większą od — — ?[1]

  1. Przypis własny Wikiźródeł brak polskiej nazwy dla rośliny currant-bush (Carissa spinarum)