Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/309

Ta strona została przepisana.

przed sobą znowu zjawienie mego pana, siedzącego przy stole i podpierającego dłońmi głowę, tylko, że teraz twarz jego, gdy ją odsłonił, tchnęła ciężkim wyrzutem. W tejże chwili przyszły mi na myśl słowa mej niedawnej modlitwy: „byłbym bardziej podobien mężczyźnie, jeślibym powstał i obalił tego niegodziwca“... Zebrałem wszystkie siły i odwagę, i gdy wróg mój, w skutek przechylenia się okrętu, znalazł się pode mną zamachnąłem się szybko nogą w jego stronę. Było pisane w wyrokach Opatrzności, że acz poniosłem winę mego postępku, nie przyniósł mi on wszakże żadnej korzyści. Czy przypisać to memu niedołęstwu, czy też jego zręczności — dość na tem, iż on uniknął mego ciosu, zerwawszy się żwawo na nogi i uchwyciwszy się oparcia.
Nie wiem, jak długo trwało to wszystko: gdym ja leżał bez ruchu na pokładzie, ogarnięty trwogą, wyrzutami sumienia i wstydem, on zaś stał, oparty plecami o balustradę, trzymając się ręką poręczy i wpatrując się we mnie dziwnie mieniącemi się oczyma.
— Panie Mackellar — przemówił w końcu; nie będę ci czynił żadnych wyrzutów, tylko zaproponuję pewien układ. Co się tyczy waszeci, przypuszczam, iż nie pragniesz, by to zdarzenie stało się głośnem; co do mnie, wyznam ci szczerze, iż nie mam ochoty oddychać ciągłą obawą,