Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/312

Ta strona została przepisana.

poprostu tylko przywiązanie. Sięgnij wasze do własnej swej pamięci, a przypomnisz sobie, że gdy przybyłeś do Durrisdeeru, uważałeś brata mego za pospolitego, nierozgarniętego młodzika. Pozostał-ci on po dziś dzień człekiem pospolitym i nierozgarniętym, aczkolwiek lata młode dawno mu przeszły. Gdybyś, zamiast do niego, przystał był do mnie, byłbyś dziś równie silnie stał po mojej stronie.
— Nigdym-ci nie powiedział, ani nie powiem, jakobyś był człekiem pospolitym, panie Bally — odciąłem się, — atoli w tym właśnie punkcie wydajesz mi się nierozgarnięty. Dopiero co pokazałeś, że ufasz memu słowu... inaczej mówiąc, memu sumieniu... temu właśnie sumieniu, które instynktownie stroni od ciebie, jako oko od zbyt silnego światła.
— Aha! — rzekł na to. — Ja co innego miałem na myśli... to mianowicie, gdybym był waćpana spotkał w latach mej młodości. Miej to na względzie, że nie zawszem ci był taki, jaki jestem dzisiaj... i nie zawsze byłbym taki, jeślibym spotkał takiego przyjaciela, jakiego waść mi reprezentujesz.
— Phi, panie Bally — odpowiedziałem. — Waszmość napewno drwiłbyś ze mnie i napewnobyś nawet dziesięciu uprzejmych słów nie poświęcił takiemu jak ja.
Jednakowoż odtąd on już wszedł na dobre w tok ciągłego usprawiedliwiania się, którem naprzykrzał mi się przez resztę naszej podróży.