Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/314

Ta strona została przepisana.

co zbyt szumnie w sprawie, o której mowa. Waćpanu potrzeba poprostu odrobiny grosza... w tem jest sedno pańskich zabiegów... a co się tyczy aściwych środków, to jakież one są? Chcesz wywołać ból i zgryzotę w rodzinie, która nigdy nie uczyniła ci krzywdy, chcesz zwieść z drogi cnoty swego synowca i rozedrzeć serce rodzonemu bratu! Istny zbójca, co plugawą maczugą morduje starą babulkę w wełnianym czepeczku, i to dla marnego szeląga i szczypty tabaki... oto jakim jesteś waszmość wojownikiem!
Gdym go w ten — lub podobny — atakował, on uśmiechał się tylko i wzdychywał, jak człek, którego nie rozumieją. Raz pamiętam, bronił się dłużej, wywlekając ciekawe sofizmata, które warto powtórzyć celem lepszego oświetlenia jego charakteru.
— Asan podobien jesteś onemu mieszczuchowi, co sądzi, że o wojnie stanowią bębny i sztandary. Wojna (jak to starożytni trafnie orzekli) jest to ultima ratio. Gdy bez pardonu osiągamy nad kimś przewagę, mówi się, że prowadzimy wojnę. Waść, panie Mackellar, o ile mam wiarę dawać opowiadaniom czynszowników, sam byłeś srogim wojakiem.
— Niewiele mnie to obchodzi, czem jest wojna — odpowiedziałem. Wszelakoż nudzisz mnie już waszmość żądaniem respektu dla siebie. Brat waćpana jest dobrym człowiekiem, waćpan zaś złym... ni mniej ni więcej!