Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/315

Ta strona została przepisana.

— Powiadam waszeci — krzyknął pan dziedzic — powiadam waszeci, że jeślibym był najmniejszym z naczelników szkockich górali, jeślibym był najmniejszym z książąt murzyńskich w afrykańskiej pustyni, lud mój darzyłby mnie hołdami i uwielbieniem. Co? jestem złym człowiekiem? Jeżelim stworzony na tyrana, to na tyrana bardzo łagodnego! Zapytaj Secundry Darsa, a powie ci, że obchodzę się z nim jak z synem. Sprzęgnij swój los od jutra z moim, zostań mym niewolnikiem, moją własnością, rzeczą, której mógłbym rozkazywać jak o rozkazuję moim członkom i memu duchowi... a nie będziesz widział tej ciemnej strony, którą zwracam się do świata w mym gniewie. Muszę mieć wszystko lub nic... ale temu, kto dał mi wszystko, oddaję mu je z procentem. Królewską mam naturę: w ten całe moje nieszczęście!
— Było to dotychczas nieszczęście raczej dla innych — zauważyłem; — to zaś niezupełnie licuje z królewskością.
— Banialuki! — zawołał pan dziedzic. — Powiadam aści, że gotów jestem oszczędzić rodzinę, na której waćpanu tak zależy; tak, jeszcze teraz... choćby jutro... zostawię ich w spokoju i dobrobycie... i zginę w tym lesie szubrawców i rzezimieszków, który zwiemy światem. Gotów jestem jutro to uczynić... tylko... tylko...
— Tylko co? — spytałem
— Tylko oni muszą na klęczkach prosić mnie o to... i to jeszcze publicznie — dodał z