Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/319

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ X
W NOWYM JORKU

Wspomniałem poprzednio, iż postanowiłem wymknąć się chyłkiem panu dziedzicowi. W porozumieniu z kapitanem McMurtrie zamiar ten wykonałem snadnie: w chwili, gdy po jednej stronie okrętu znajdowała się łódź napoły naładowana, a w niej i pan dziedzic, z drugiej strony spuszczono mały bacik, który mnie tylko samego poniósł ku wybrzeżu. Bez trudności dopytałem się, w jakiej stronie znajduje się dom mego pana, i pobiegłem tam co sił w nogach. Na najdalszym krańcu miasteczka znalazłem ów dom — wcale przyzwoity dworek, w pięknym ogrodzie położony, mający tuż przy sobie wielką stodołę, stajnię i oborę. Tam to właśnie spotkałem idącego pana Henyka; w miejscu tem, trzeba wiedzieć, przebywał najczęściej, bo gospodarowanie stało się teraz główną jego troską. Pzypadłem doń zdyszany i opowiedziałem mu nowiny — które zresztą nie były dlań bynajmniej nowinami, jako że kilka okrętów zdążyło zawinąć do portu znacznie wcześniej niż nasz Żaden-Taki.