Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/323

Ta strona została przepisana.

należy... jako I każdy grosz, który mi wydzierasz, postępując jako złodziej, wiarołomca i brat wyrodny!
— Panie generale Clinton — krzyknąłem na to, — nie słuchaj waszmość tych kłamstw niecnych. Jam jest zarządcą majątku i świadczę, iż niema ani źdźbła prawdy w tem, cośmy tu usłyszeli przed chwilą. Ten oto człowiek jest rokoszaninem i banitą, który przedzierzgnął się w płatnego szpiega i takie są, krótko mówiąc, jego dzieje!
W słowach tych, rzuconych bezwiednie pod wpływem chwilowego wzburzenia, obnażyłem nagle całą jego infamję.
— Bracie — przemówił gubernator z powagą zwróciwszy twarz w stronę pana dziedzica; — wiem o waćpanu więcej niż mógłbyś przypuszczać. Doszły do naszej wiadomości urywki aścinych przygód w tych tu prowincjach i dobrzebyś uczynił, nie zmuszając mnie, bym wszczynał w tej sprawie bliższe dochodzenie. Wyjaśniłoby się wtedy tajemnicze zniknięcie pana Jakóba Chew wraz z jego kupieckim towarem; wyjaśniłoby się również, skąd to aść znalazłeś się na wybrzeżu z taką obfitością pieniędzy i klejnotów, gdy wziął cię na swój statek pewien Bermudyjczyk, płynący z Albany. Wierzaj mi wasze, że jeżeli zostawiam te sprawy w spokoju, czynię to jedynie przez współczucie dla twej rodziny tudzież z szacunku dla