Strona:Robert Ludwik Stevenson - Pan dziedzic Ballantrae.djvu/340

Ta strona została przepisana.

chodzie; wiem, gdzie mam iść, mam dróg tysiące przed sobą. Jestem teraz u szczytu mych możliwości, w pełni zdrowia, kipiący nieokiełznaną ambicją. Ale oto wyrzekam się tego wszystkiego; nie dbam o to, że może zginę i świat nigdy już o mnie nie posłyszy; na jednej mi tylko rzeczy zależy... i muszę ją osiągnąć! Miejże się więc na baczności, bo gdy strop runie, asan też możesz zginąć pod zwaliskami.

Gdym wyszedł z jego domu, utraciwszy już wszelką nadzieję interwencji, zauważyłem jakiś ruch w porcie; podniósłszy oczy, ujrzałem wielki okręt, który tylko co zarzucił był kotwicę. Dziwnem się wyda, żem mógł nań patrzeć z taką obojętnością, skoro przecie był on zwiastunem śmierci dla obu braci Durie z Durrisdeeru. Po wszystkich straszliwych epizodach onej długotrwałej waśni, po zniewagach, sprzecznych usiłowaniach, po bratobójczym pojedynku w gąszczach durrisdeerskich, danem było jakiemuś chudemu skrybentowi przy Grub Street, gryzmolącemu byle brednie dla kawałka chleba i nie troszczącemu się zgoła o to, co pisze — danem było temu pismakowi rzucić groźny urok hen w dal, na cztery tysiące mil, poza słone morze, i wyprawić obu braci w dzikie i mroźne puszcze, kędy ich śmierć czekała. Ale myśl tak a była wówczas ode mnie daleka. Ludność miejscowa roiła się wkoło mnie, poruszona niezwykłem ożywieniem swej przystani, jam zasię mi-